Nowy szczep słabości złotego
Awersja do ryzyka uderza mocno w rynek walutowy, szczególnie biorąc pod uwagę, jak silny był zryw optymizmu przed weekendem. Wszystkie główne waluty tracą do dolara i to nie przez uzgodnienie warunków fiskalnego pakietu na rzecz walki z COVID-19. Wypracowane między partiami 900 mld USD powinno być ulga dla gospodarki, a zatem wspiera apetyt na ryzyko na Wall Street, ale też globalnie. Jeśli dookoła nie byłoby innych informacji, powinniśmy z tego tytułu widzieć zieleń na indeksach, ale słabość USD, który w najbliższych miesiącach powinien być źródłem finansowania rajdu ryzykownych aktywów.
Jednak dziś główna uwaga jest na nowej odmianie wirusa COVID-19, którą wykryto w Wielkiej Brytanii. Z dostępnych informacji wynika, że jest to już ósma mutacja koronawirusa, bardziej zakaźna od poprzednich, choć w badaniach nie stwierdzono cięższego przebieg choroby. Mimo to w południowej Anglii wprowadzono nowy, czwarty poziom alarmowy, a kilka krajów z Europy wstrzymała loty z Wielkiej Brytanii. GBP mocno traci pod naporem negatywnych informacji, a do tego dochodzi kolejny zmarnowany weekend negocjacji brexitu. Kwestia łowisk pozostaje głównym źródłem sporu, a czas ucieka. Ale im dłużej trwają negocjacje, tym mniejsza szansa, że jakiekolwiek nowe warunki wejdą w życie od 1 stycznia, w efekcie czego przynajmniej na kila miesięcy Wielka Brytania nie zostanie całkowicie odcięta od jednolitego rynku. Rajd ulgi funta wciąż jest możliwy, tylko kto cierpliwie wyczeka do tego czasu z otwartą pozycją?
Dla reszty rynku na kalkulację wpływu nowego szczepu COVID-19 będą wpływać, jak zaburzony będzie handel w ostatnich dniach grudnia przeplatanych świętami. Niska płynność i dni wolne nie są dobrymi warunkami do obrony pozycji. Redukcja ryzyka i ochrona zysków mogą ściągać aktywa ryzykowne w dół. Widać ot już na rynku ropy naftowej i wycenach spółek z sektorów bankowego, energii i turystyki. Na FX waluty surowcowe są najbardziej narażone na osłabienie względem USD.
Złotego dotyka pogorszenie nastrojów na rynkach zewnętrznych, ale lokalnie spotyka się z nieoczekiwanym przeciwnikiem w postaci Narodowego Banku Polskiego. W piątek pierwszy raz od 2013 r. NBP interweniował na rynku walutowym. Zaskakujący był też kierunek interwencji, gdyż bank centralny sprzedawał polską walutę, co nie zdarzyło się do 2010 r. W odróżnieniu od poprzednich interwencji, nie otrzymaliśmy wyjaśnienia z NBP. W ostatnich sześciu miesiącach Rada Polityki Pieniężnej w protokole po posiedzeniu zwracała uwagę na „brak wyraźnego i trwalszego dostosowania kursu złotego do globalnego wstrząsu wywołanego pandemią oraz poluzowania polityki pieniężnej NBP.” Jednak ponad to nie otrzymaliśmy żadnych sygnałów, że skala umocnienia jest na tyle niepokojąca dla banku centralnego, aby wymagać interwencji. Pod tym kątem działania na rzecz osłabienia złotego wydają się niepotrzebne: EUR/PLN jest relatywnie wysoko, eksport jest silny, a silny popyt zewnętrzny już wspiera sektor przemysłowy. Niski USD/PLN także nie powinien być powodem do niepokoju, gdyż neutralizuje wzrost cen surowców, a także obniża ceny dóbr importowych, kiedy krajowa konsumpcja kuleje przez covidowe restrykcje.
Jedyny powód, jaki pozostaje, to chęć podwyższenia wartości rezerw walutowych dla zwiększenia zysku NBP, którego prawie całość (95 proc.) będzie mogła zostać zasilić budżet państwa. Jeśli to jest faktyczny cel działań NBP, w najbliższych dniach możemy być świadkami kolejnych interwencji, biorąc pod uwagę, że istotny jest tutaj kurs na koniec roku. Jednak taka strategia tylko skutkuje niepotrzebnymi fluktuacjami kursu. Jeśli w 2021 r. na rynkach zewnętrznych będzie rządzić apetyt na ryzyko wywołany oczekiwaniami szybszego ożywienia gospodarczego, osłabiony złoty jest tak naprawdę zaproszeniem inwestorów do wejścia na polski rynek po niższej, bardziej atrakcyjnej cenie. Długofalowo jedyną rzeczą, którą takimi działaniami można trwale osłabić, to wiarygodność NBP.