Nie słabnie jednak tylko popyt, lecz również podaż siły roboczej. Z wyliczeń CBO wynika, że po bardzo silnych napływach migracyjnych w 2023 r. (3,4 mln) i 2024 r. (2,8 mln), w 2025 r. dopływ może skurczyć się nawet do ok. 0,4 mln; inne opracowania sugerują jeszcze niższe wartości. W poprzednich latach znaczna część przybyszów zasilała rynek pracy, powiększając pulę dostępnych pracowników – teraz ten strumień wyraźnie wysycha. W tle znajduje się zaostrzenie polityki migracyjnej administracji Trumpa: ograniczenie nielegalnej imigracji, większa liczba deportacji oraz częściowe podniesienie wymogów na ścieżkach legalnych. Ekonomiczna konsekwencja jest prosta – mniejszy napływ nowych pracowników uszczupla podaż pracy.
Połączenie słabszego popytu z jednoczesnym skurczem podaży wyjaśnia, czemu bezrobocie rośnie tylko umiarkowanie. W sierpniu 2025 r. stopa bezrobocia wyniosła 4,3 proc., czyli o zaledwie 0,1 pkt proc. więcej niż rok wcześniej, przy średniej 3,8 proc. w latach 2023–2024. Ta relatywnie stabilna – i historycznie wciąż niska – miara pozostaje kluczowym punktem odniesienia dla decydentów polityki pieniężnej. Co więcej, przy osłabionym napływie pracowników coraz większe znaczenie zyskują demografia i starzenie populacji. W nadchodzących dwunastu miesiącach miesięczny przyrost rzędu 50–60 tys. etatów może wystarczyć, by utrzymać stopę bezrobocia na zbliżonym poziomie.
Zaktualizowane projekcje BLS dotyczące populacji pracującej i zatrudnienia wskazują, że w dekadzie po 2024 r. łączny wzrost zatrudnienia sięgnie ok. 3 proc., podczas gdy w dziesięcioleciu zakończonym w 2024 r. wyniósł ponad 12 proc. Nawet jeśli te szacunki bazują na badaniu gospodarstw domowych, w perspektywie wieloletniej różnice wobec miary „payrolls” nie powinny zmienić wniosków: nową, relatywnie niską „prędkością przelotową” rynku pracy należy uznać przyrost ok. 40 tys. miejsc pracy miesięcznie.
Konsekwencje dla makroekonomii są wielotorowe. Po pierwsze, wolniejszy wzrost zatrudnienia ogranicza potencjalne tempo wzrostu gospodarczego, czyniąc produktywność jedynym trwałym motorem szybszego rozwoju. Po drugie, gdy cykliczna słabość popytu na pracę wygaśnie, skromna podaż może podtrzymywać presję płacową w części sektorów, spowalniając dezinflację usług nawet przy umiarkowanym wzroście zatrudnienia. Po trzecie, z punktu widzenia polityki pieniężnej sam niski przyrost etatów – jeśli wynika głównie z ograniczeń podażowych, a nie z głębokiego spadku popytu – nie stanowi samodzielnego argumentu za szybkim luzowaniem. O kierunku zmian stóp przesądzać powinny przede wszystkim ścieżka inflacji bazowej, dynamika wynagrodzeń skorygowana o produktywność oraz ocena równowagi między popytem a podażą pracy.
Amerykański rynek pracy przeszedł więc od „przegrzania” do fazy niskiej, strukturalnie warunkowanej dynamiki. Rewizje danych obniżyły punkt startowy, liczba wakatów maleje, a imigracja gwałtownie przyhamowała. Krótkoterminowo taki miks sprzyja jedynie łagodnemu wzrostowi bezrobocia; długoterminowo – oznacza trwałe obniżenie potencjalnego przyrostu zatrudnienia. Dla rynków i dla Fed kluczowe pozostaje rozróżnienie, na ile słabość jest popytowa (co wspierałoby szybsze luzowanie), a na ile wynika z ograniczeń podażowych (co każe ostrożniej interpretować „miękkie” dane o zatrudnieniu i uważniej śledzić ceny oraz płace).